Tadeusz Klementewicz
Z ziemi niemieckiej do Polski pod Sasina przewodem?
Zamiast niemieckiej ordopolityki - lepsza polska polityka przyjmowania zagranicznego, głównie niemieckiego, kapitału
Zwycięski obóz solidarnościowy, obecny POPiS, pod hasłami wolności i walki z komuną przywrócił w Polsce „normalność” – status półperyferii w światowych łańcuchach produkcji i obiegu kapitału. Można się teraz spierać, co było trudniejsze: czy zbudowanie Ursusa, czy przekształcenie go w Factory?
Nadwiślańscy liberałowie mają problem z programem. Swój program już bowiem zrealizowali: uchwalili minimum praw, właściwych demokracji liberalnej, za którymi teraz się chowają. Wskutek liberalizacji przepływów finansowych oraz dużej obecności filii zagranicznych firm, powstał nowy sektor zatrudnienia dla specjalistów z dziedziny finansów, ubezpieczeń, zarządzania, informatyki, kadry inżynieryjnej itp. Drogę awansu ułatwiała praca w centralnych instytucjach bądź działalność w samorządach czy zarządach publicznych spółek. Inni bohaterowie naszych czasów trafili do zachodnich banków, firm ubezpieczeniowych, firm doradczych i prawniczych, stali się menedżerami OFE, maklerami na giełdzie papierów wartościowych, medialnymi klakierami działań rządu. To polscy golden boys: najlepsi menedżerowie, bankierzy, maklerzy (traderzy), risk takerzy w sektorze bankowym, kadra kierownicza publicznych firm i międzynarodowych koncernów. To wspólna elita, w której zachodzi stały ruch osobowy w obozie postsolidarnościowym (R. Sikorski, P. Kowal, J. Gowin, M. Kamiński). To tłum łowców posad i politycznego chleba. We współczesnym społeczeństwie kapitalistycznym to zwykle 15-17% najlepiej usytuowanych. Przejmują oni w Polsce 40% dochodu narodowego i to ich reprezentuje Platforma Obywatelska, a teraz też ruch społeczny Szymona Hołowni – podretuszowanego konserwatywnego liberała na naszą polską miarę.
Natomiast PiS okazał się ekipą rekonstruktorów reżimu sanacyjnego – sanacją bis czy plus. Nawet porwała się na inwestycję „morską”, planuje też zbudować magistralę transportową naszych czasów – port lotniczy na miarę naszych możliwości produkowania „deficytu”. To wciąż narodowo-katolicki tradycjonalizm, połączony z autorytarnym systemem rządów i polityką socjalną ocukrzoną minimalną płacą i skromnym gwarantowanym dochodem dla rodzin posiadających dzieci. Za to udało się mimowolnie zrealizować plan rozwoju niedorozwoju: coś dla małych misiów w liczbie 2,3 mln, i coś dla wielkiego biznesu – kraj jako strefa specjalna, platforma podwykonawstwa dla zagranicznych, głównie niemieckich korporacji przemysłowych, PPK dla międzynarodowego sektora finansowego, podporządkowanie nauki sektorowi badawczo-rozwojowemu wielkich korporacji (deforma Gowina), stręczenie wykwalifikowanych kadr, by w coraz większych Mordorach wykonywały rachunkowo-sprawozdawczą robotę dla central megakorporacji (radość z zagranicznych inwestycji w powierzchnie biurowe).
Horyzont teoretyczny analizy świata, w którym żyjemy wyznacza nadwiślańskim liberałom, i europejskim i narodowym, zapisana w konstytucji koncepcja „społecznej gospodarki rynkowej”, a także rekwizytornia katedralnej ekonomii z różnymi schowkami. Patriarcha PO Donald Tusk wyznał kiedyś, że dla niego „najlepsza szkoła myślenia to tzw. ordoliberałowie w Niemczech (..,). Bardzo pragmatyczni, żadnej ideologii, żadnych złudzeń”. Takie opinie uwierzytelniają też polscy wpływowi ekonomiści (E. Mączyńska, P. Pysz, Trybuna 259/2020; 5/2021). Zatem w żelaznej klatce tej doktryny ekonomicznej znajdują się nie tylko nadwiślańscy liberałowie, ale też ich duchowi przewodnicy. To ordoloberalizm i ordopolityka, z ideałem, nawet zapisanym w polskiej konstytucji i w UE: to „społeczna gospodarki rynkowa o wysokiej konkurencyjności” (art. 2.3 Traktatu Lizbońskiego). Charakterystyczne, że jak ognia unikają słowa kapitalizm. Można by pomyśleć, że to słusznie miniony etap dziejów powszechnych. Jednak skąd się biorą: oligopolizacja rentownych gałęzi gospodarki, rozdęty sektor finansowy, zadłużenie państw, nierówności w podziale dochodów w poszczególnych społeczeństwach i między regionami świata, koncentracja bogactwa i władzy (poligarchia), a także coraz dłuższa lista deficytów środowiskowych, na czele z kryzysem klimatycznym? Zdaniem ekonomistów, wszystkie plagi tego świata to skutek lekceważenia przykazań ewangelistów św. Porządku, przez których przemawia Duch Wolnego Rynku. Jednak gospodarka rynkowa w kapitalistycznym społeczeństwie, jest zawsze w większym lub mniejszym stopniu aspołeczna – logice zysku podporządkowuje i przyrodę, i pracę, i życie ludzkie. Ordopolityka tego nie zmieni. Powstaje zasadnicze pytanie, czy tymi śladami powinna podążać lewica, zwłaszcza kiedy jej patronem miałby zostać Friedrich A. von Hayek – symbol uwielbienia dla wolnego rynku i nieprzejednany wróg planowania i państwa jako reprezentanta racjonalności ogólnospołecznej?
Czym zatem jest ordoliberalizm i ordopolityka? W ogromnym skrócie: to odmiana liberalizmu gospodarczego, który został poturbowany w Niemczech po traumie wielkiej inflacji lat 20. i kryzysu lat 30., a później pożogi wojennej nazizmu. By żywioł wolnego rynku okiełznać – państwo powinno tworzyć odpowiednie dla niego społeczeństwo, i równolegle skonstruować prawne ramy dla konkurencji i stabilności pieniądza. Pierwsze to szkolenia pracowników, finansowanie badań, umacnianie indywidualnej odpowiedzialności, tworzenie infrastruktury materialnej, itd. A ordopolityka to stabilny pieniądz i przeciwdziałanie monopolizacji (osławiona „konkurencyjność” w UE). Jak się wyraził wielki praktyk ordopolityki, kanclerz Lufwig Erhard, państwo powinno przypominać sędziego na boisku piłkarskim – egzekwować reguły konkurencji, jednak bez udziału w grze ekonomicznej. Ordopolityka kształtowała też rynek pracy, określała bowiem rolę związków zawodowych, taryfy płac itp., by zapewnić sprawiedliwszy społecznie podział wytworzonego dochodu, przy zachowaniu prywatnej własności kapitału, roli i odpowiedzialności przedsiębiorców. Z ducha ordoliberalizmu poczęła się dyktatura dyscypliny budżetowej i obsesja inflacji. Zdaniem obecnego przedstawiciela tej szkoły Wernera Sinna, ordoliberalne ramy gospodarki wykluczają keynesistowski interwencjonizm w gospodarce.
Jednak w praktyce gospodarczej Republiki Federalnej doszło do syntezy ordopolityki i dziedzictwa Bismarcka, dziedzictwa ubezpieczeń społecznych, mieszkań socjalnych, a po objęciu władzy przez Willy`ego Brandta w 1969 także instrumentów keynesowskich: podwyżki płac, inwestycji w edukację i służbę zdrowia. SPD wzmocniło też Mibestimmung - udział rad zakładowych w zarządzaniu jako reprezentantów załogi. Przy czym firmy, w których załogi współuczestniczą w zarządzaniu osiągają lepsze wyniki. Również państwowy Bank Odbudowy wspiera kredytami firmy wybranych branż, np. w r. 2015 było to 14 proc. wszystkich kredytów dla sektora niefinansowego (A. Piński, obserwator finansowy.pl, 25.12.2020). Tak funkcjonuje niemiecki model kapitalizmu, będący oryginalną formą solidaryzmu społecznego. Częściowo zdemontował ten model dopiero w epoce neoliberalnej globalizacji kanclerz Schroeder, kiedy dokonał deregulacji prawa pracy i osłabił osłonę socjalną (Agenda 2010, Hartz IV). Tę operację ułatwiła możliwość sięgania przez niemieckie firmy po zasoby taniej pracy wykwalifikowanych pracowników dawnych konkurentów w Europie Centralnej. Obecnie dochodzi do osłabienia dotychczasowych rozwiązań instytucjonalnych w stosunkach kapitał-praca. Zmniejsza się m. in. współudział pracowników w zarządzaniu przedsiębiorstwem. Trwa regres w polityce społecznej i w podziale dochodów, będący skutkiem restrykcyjnej polityki finansowej.
Niemieccy ordoliberałowie stworzyli też ramy instytucjonalne UE (niezależność EBC, polityka pieniężna ujęta w „złote reguły” deficytu budżetowego i długu publicznego). Traktat Rzymski negocjował ordoliberał Alfred Muller-Armack, pierwszym przewodniczącym KE został jego kolega ideologiczny Walter Hallstein.
Czy obecny sukces gospodarki niemieckiej jest zasługą ordoliberałów? Niemiecką gospodarkę ukształtowała tradycja silnego związku przemysłu z nauką, a obecnie także korzystanie z taniej pracy montażowej, głównie w Europie Środkowo-Wschodniej. Ponadto narodziny Eurolandu pozbawiły kraje członkowskie narzędzia makroekonomicznej polityki gospodarczej, jakim była możliwość dewaluacji waluty narodowej dla poprawy konkurencyjności eksportu. Skorzystała na tym gospodarka niemiecka, której konkurencyjność osłabiała mocna marka. Niemiecki eksport radykalnie wzrósł i daje obecnie dużą nadwyżkę bilansu płatniczego. Dodatkowo konkurencyjność wyrobów niemieckiej gospodarki zwiększyły reformy pracy. Po tych reformach wydajność pracy na godzinę w Niemczech rosła w latach 1999-2011 o 1,2% rocznie, natomiast płace realne (płace nominalne skorygowane o inflację) zaledwie o 0,7%. Dlatego niemieckie towary i usługi stały się tańsze o 25% w stosunku do wyrobów gospodarek europejskiego Południa i prawie 20% względem Francji. By konkurować z firmami niemieckimi przedsiębiorcy z Francji czy Włoch zachowują konkurencyjność swych produktów przez obniżki płac, czyli stosując tzw. wewnętrzną dewaluację. Skutkiem ubocznym tej polityki społecznej stał się problem nierównowagi makroekonomicznej w Eurolandzie, gdyż nadwyżkom jednego kraju odpowiadają deficyty innych. Jest bowiem faktem, że cały świat nie może poprawić swojej konkurencyjności, bo „rujnuje” sąsiada, stwierdza niemiecki ekonomista ze szkoły Keynesa-Kaleckiego Heiner Flassbeck.
Konkurencyjność zapewniają niemieckiej gospodarce produkty i technologie, które trudno opanować bez bazy zaawansowanych urządzeń i techniki, bez kwalifikacji kadry inżynierskiej, bez robotników różnych specjalności. Niemiecki przemysł charakteryzuje się wysoką jakością dóbr inwestycyjnych, zachowuje kluczowe gałęzie przemysłu w kraju. Zresztą obecnie państwo niemieckie wspiera tworzenie przemysłowych czempionów, by mogły stawić czoła konkurentom z USA czy Chin. Przy czym robotnicy niemieccy zarabiają 10 razy więcej niż chińscy. Tak wytworzonych produktów nie da się łatwo skopiować albo wytworzyć kosztem taniej robocizny w montowniach chińskich czy polskich. Należą do nich: wyposażenie linii produkcyjnych, produkty nanotechnologii (robotyka, mechatronika), kompozyty (włókna przemysłowe z węgla i ligniny, z biomasy, a nie pochodne ropy, polimery dla branży samochodowej, lotniczej czy kosmicznej), biotechnologie, zaawansowane technicznie maszyny (układy optyczne do laserów, precyzyjne narzędzia chirurgiczne, maszyny o wielkich gabarytach w rodzaju ogromnych pras czy dźwigów). Obecnie też elektromobilność. Ponadto projekty kończące się wdrożeniem innowacyjnych towarów powstają w wyniku współpracy agend rządowych, uczelni technicznych i uniwersytetów z przemysłem i bazą laboratoryjną. Państwo finansuje ponad 80 Instytutów Plancka. Posiadają one na wysokim poziomie laboratoria, w których prowadzone są badania w zakresie nauk podstawowych. Tu powstają fundamenty nowych kierunków badań i poszukiwań teoretycznych. Wbrew marketingowemu pompowaniu elektromobilności, cudów sztucznej inteligencji gospodarka wciąż przetwarza atomy, a nie bity, a sektor korporacji technologicznych wytwarza tylko 10% PKB i zatrudnia 5% siły roboczej.
Tymczasem nie udało się w Polsce skomercjalizować ani błękitnego lasera, ani wdrożyć produkcji grafenu, a innowacyjnść według GUSu w l. 2016-2018 trafiła do hal produkcyjnych zaledwie 26% przedsiębiorstw przemysłowych i 21% firm usługowych. W tej sytuacji zdaniem wielu znawców polityki rozwojowej (np. Andrzeja Karpińskiego) polska gospodarka potrzebuje pilnej reindustrializacji. Głównym zadaniem jest kształtowanie warunków dla innowacyjności wybranych sektorów gospodarki. Liczą się tutaj nie ulgi podatkowe, bo oszczędności umykają do rajów podatkowych. Liczy się zaś ewentualne umorzenie kosztów inwestycji. Np. według ekonomisty Andrzeja Sopoćko, przy odpowiedniej interpretacji art. 42 ustawy o NBP można dopuścić możliwość udzielania przez NBP któremuś z banków komercyjnych długookresowego kredytu na finansowanie określonych inwestycji. Taki kredyt mógłby być rolowany dowolnie długo, przy tym nie obciążając ani długu budżetowego, ani długu publicznego. Jest bowiem faktem, że zrównoważonego i długookresowego wzrostu nie da się uzyskać przy całkowitej dominacji sektora prywatnego, jak chce ordo- czy neoliberalizm. Albowiem sektor publiczny to nie część konsumpcji zabranej gospodarstwom domowym. „To po prostu część ogólnonarodowego spożycia, która nie tylko nie pomniejsza, ale, jak się okazało, powiększa konsumpcję ogółem”, pisze Sopoćko w książce o „Micie pieniądza”. Chodzi głównie o fundusze na realizację przedsięwzięć, które nie mógłby wygenerować sektor prywatny, jak np. stworzenie energetyki opartej na syntezie jądrowej.
W strategii reindustrializacji Polska powinna być miejscem nie tylko montażu gotowych wyrobów, zaprojektowanych i uzbrojonych w najnowszą technikę przez niemieckie przedsiębiorstwa. Nie tylko montaż, logistyka, produkcja części zamiennych czy usługi biznesowe – dotychczasowe specjalności polskiej gospodarki. Przykład dają nam Czesi: ocalona produkcja samochodu własnej marki (Skoda), choć Tesla i Budweiser wyemigrowały. U naszych sąsiadów znajduje pracę duży odsetek pracowników bez wyższego wykształcenia. Mediana wynagrodzeń wynosi 86% średniej europejskiej. Relatywne ubóstwo dotyka tylko 8,1% populacji (w Polsce dwukrotnie więcej 15,9%). Co najważniejsze, bezrobocie wynosi zaledwie 1,9% zdolnych do pracy. Czesi wygrali z silniejszym sąsiadem z północy wojnę gospodarczą, jako jedyni w naszej części Europy ocalili w okresie międzywojnia demokrację. Nie słyną z dewocji i adoracji kilkuset świętych obrazów, za to potrafią liczyć na siebie.
Cały obszar Europy Środkowej stałby się głównym centrum przemysłowym. Polska by stopniowo nasycała eksportowane, nawet pod obcą marką wyroby, nowoczesną techniką, o coraz większej wartości dodanej. Tylko wartość niemieckiego eksportu samochodów do Chin sięga 1,4 biliona dolarów, a w nim znajdują się podzespoły produkowane w Polsce, podaje Grzegorz Kołodko w książce, „Czy Chiny zbawią świat?” Z czasem by też rosły miejsca pracy, płace i popyt konsumpcyjny. Sytuacja obecnie jest taka, że w Chinach przemysł stanowi około połowy wartości dodanej gospodarki, w UE 20%, w USA 13%. Rezerwy są wielkie.
Tylko czy państwo PiS byłoby zdolne podołać tym zadaniom? Wstać z kolan na widok zagranicznego inwestora, zwłaszcza z USA? PiS dokonał kolejnego osłabienia państwa. Jego kadry są coraz mniej profesjonalne, kurczy się korpus zawodowych urzędników. PiS zrezygnował z konkursów na najwyższe stanowiska urzędnicze. Zniósł też obowiązek ekspertyzy w pracy administracyjnej, w końcu – sam egzamin na urzędnika mianowanego. Do tego dochodzi zamrożenie płac w budżetówce. Według Eurostatu wydatki na administrację wynoszą w Polsce 4,4 proc. (przy średniej unijnej wynoszącej 6 proc.). Nic dziwnego, że lokuje się w rankingu efektywności na 17 miejscu w UE. Stąd kariery janczarów, których pierwszym miejscem pracy jest często stanowisko ministerialne. Przez to państwo traci autorytet i efektywność, a ordopolityka wykonawców.
Comments