Tadeusz Klementewicz Kwarantanna dla fundamentalistów rynkowych Rola państwa w ratowaniu przedsiębiorców przed bankructwem z publicznych funduszy ma jeszcze jeden skutek. Musieli zmienić swoją śpiewkę rodzimi fundamentaliści rynkowi. Kształtują oni poglądy o dobrze funkcjonującej gospodarce, orzekają na co może pozwolić sobie państwo jako reprezentant potrzeb zdrowotnych, edukacyjnych, socjalnych całej wspólnoty życia i pracy. W mediach społecznościowych królowało radosne dziamborzenie o cudach wolnego rynku i błogosławionych przedsiębiorcach tworzących miejsca pracy, co prawda często dla księgowego w Luksemburgu czy na Malcie. Wielbicielom utopijnego nigdzie nie istniejącego kapitalizmu najbardziej przeszkadza państwo, podatki, które nakłada, standardy pracy i jakości produktów, które narzuca, paternalizm dotyczący zabezpieczenia na starość (zbrodnie ZUSu). Głosili oni pochwałę indywidualnego przedsiębiorcy, samotnego żeglarza na oceanie wolnego handlu, samorealizującego się w "robieniu pieniędzy". Ich ideałem stał się mały "miś": właściciel biura rachunkowego, kantoru, internetowego kramiku, bądź wykonawcy teleinformatycznych usług dla biznesu. CD Project wskazał im drogę. To utrefieni na ekspertów radykalni politycy prawicowi, trybuni gospodarczej wolności (J.Korwin-Mikke, S. Mentzen, A. Dziambor), a także pracownicy pseudonaukowych think tanków, tryskający młodzieńczymentuzjazmem dla wolnego rynku (R.Gwiazdowski, A. Sadowski, T. Wóblewski). Robert Gwiazdowski próbował karmić libertariańską papką polskich wyborców. Zdobył poparcie wwyborach 2019 w granicach błędu statystycznego. Jeszcze raz potwierdza się obserwacja Uptona Sinclaira: "trudno spowodować, by człowiek coś zrozumiał, jeżeli jego pensja zależy od tego, żeby tego nie rozumiał". Teraz dołączył do nich biznesmen G. Hajdarowicz, który marzy o przeniesieniu pracownika w realia stosunków pracy sprzed reform kanclerza Bismarcka. Kapitalizm jaki jest nie każdy widzi. Czar pryska, kiedy ci lilipuci Janusze biznesu zderzą się z prawdziwymi rekinami wyczynowego kapitalizmu. Fakty im nie sprzyjają. Po pierwsze, pomijają piętrową konstrukcję kapitalizmu, Na samej górze są jego tytani. Na początku to byli wielcy negocjanci: Jakob Fuggier czy John Law. Teraz władcy aplikacji jak Jeff Bezos, twórca Amazona z majątkiem ocenianym na 130 mld USD. Ci na górze nie mają na ogół fabryk, mają za to jakiś nowy produkt czy usługę. Uruchamiają taśmę produkcyjnąoplatającą glob, oferując marżę operacyjną na poziomie 2-3 proc. A oni sami jako ogniwo końcowe, na przykład Microsoft, przejmują 30-40 proc. Inaczej jest na peryferiach. Gdzie mała wartość dodana produktów gospodarki, tam mrowisko małych firm. To drobiazg na dole łańcucha produkcji: poddostawcy, mikrofirmy, specjaliści od dokręcania śrubek. Zbierają oni resztki z pańskiego stołu. Wśród aktywnych zawodowo odsetek przedsiębiorców jest największy w Burkinia Faso 28%, w Tajlandii 25% (według Global Entrepreneurship Monitor). Według danych Eurostatu na tysiąc mieszkańców działa w Niemczech 2,7 firm, w Polsce 3,9 (około 2,2 mln), w Grecji 6,6, w Portugalii 7,6. Małe i średnie firmy nie są innowacyjne, bo ich konkurencyjność bierze się z niskich płac. W zglobalizowanej gospodarce źródłem wielkich zysków są wynalazki, innowacje produktowe, organizacyjne. Można je wdrażać wykorzystując surowce, energię i pracę dostępną w całej przestrzeni gospodarczej świata. Nie trzeba przy tym inwestować w majątek trwały, także wobec dużej zmienności produktów. Korporacja woli kontrolować rynek wiedzy naukowo-technicznej, by czerpać rentę z tzw. własności intelektualnej. Tylko tacy "wolni przedsiębiorcy" mają szanse trafić na listę "Forbesa". Pod warunkiem, że stworzą gigakorporację drogą usuwania konkurencji za sprawą przejęć i „papierowej przedsiębiorczości”, na dodatek działającą na różnych polach. W ten sposób nowoczesne zbiurokratyzowane, planujące przedsiębiorstwo, zadaje ostateczny cios mikroekonomicznej ortodoksji. Stawiała na konkurencję między tymi, którzy zaczynając od pucybuta, mogą stworzyć wielką firmę jak CCC. Po drugie, w harmonijnym społeczeństwie wolność i bezpieczeństwo są syjamskim rodzeństwem. W polskim zaścianku dominuje liberalizm bliski darwinowskiej walce o przetrwanie ludzi sukcesu materialnego, indywidualistów, którzy bez skrupułów potrafią ukraść nie tylko pierwszy milion. Ich ojcem duchowym jest Friedrich von Hayek - austriacki propagator spontanicznej ewolucji ładu społecznego. Jego napędem są ludzie przesiębiorczy inaczej, choć się nie zabijają tylko handlują za sobą. W praktyce to apologia kapitalizmu bez osłony socjalnej pracowników. Rodzimi liberałowie nie dostrzegają, w przeciwieństwie do wielu badaczy orientacji socjalliberalnej (J. A. Hobsona, K. Polanyi`ego, H-J. Changa, A. Walickiego, A Szahaja), że kapitalizm tworzy dwa rodzaje wolności: dobrą (wolność słowa, zrzeszania się, wyboru zawodu, wolność polityczną) i wolność złą (wolność wyzyskiwania bliźnich, wolność uzyskiwania darowych korzyści niewspółmiernych do wkładu i służby na rzecz wspólnoty). Dlatego rynek nie może być traktowany jako realny suweren, a każda ingerencja w jego funkcjonowanie jako zamach na wolność. Ta bowiem nie może istnieć bez bezpieczeństwa, obie te wartości nie są konkurencyjne, lecz się warunkują. Nie przeszkadza to temu, że motyw bogacenia się nie jest jedyny. Przedsiębiorcę pociąga również swoisty hazard, polegajacy na wygrywaniu w rynkowej grze z konkurentami i z przyrodą, w której wielu przegrywa. Po trzecie, tylko dwóch, trzech spośród chętnych może być przedsiębiorcami.
Przed resztą stoi w najlepszym razie kariera specjalisty – najemnego pracownika korporacji, w gorszym: pracownika budżetówki, sektora usług personalnych, montażysty. Oni mogą wypełnić życie bogactwem wiezi międzyludzkich czy dobrami kultury. I to ich łatwiej namówić do odejścia od koncepcji życia jako użycia, nieustannego dryfu od jednego modelu SUVa do kolejnego. To im powinno zależeć na równym i powszechnym dostępie do usług wysokiej jakości: edukacji,opieki zdrowotnej, kultury; na bezpieczeństwie emerytalnym oraz łagodzeniu ryzyka utraty dochodów z pracy. W przeciwnym wypadku podzielą los miliarda samozatrudnnych w Indiach.Oni bez stabilnych dochodów żyją jak na krze lodowej. Szkoła powinna przygotować fachowca potrafiającego współpracować z innymi w firmie czy biurze, w środowisku życia i we wspólnocie narodowej. Obecnie jednak 49% młodych preferuje pracę na własny rachunek, a ich marzeniem jest własna firma (J. Czarzasty, A. Mrozowicki, badanie Młodzipracownicy prekaryjni w Polsce i Niemczech, Dziennik Gazet Prawna 73/2018). Po czwarte, faktycznie istnieje dylemat prorozwojowego państwa, ale drogą jest poszerzanie demokracji, choćby przez obywatelskie panele, a nie odwracanie się plecami do jedynej instytucji, która może reprezentować racjonalność ogólnospołeczną. Główny problem z państwem polega na tym, że pełni ono zadania konieczne dla harmonijnego funkcjonowania społeczeństwa, ale zarazem może stać się łupem poszukiwaczy okazjonalnych rent. Dzieje się tak, kiedy amator łatwego dochodu uszczknie coś ze wspólnej kasy: czy to w postaci ulgi podatkowej, czy subwencji dla start-upu, który wynajdzie tylko dobre uzasadnienie dla wniosku o dofinansowanie. Każde społeczeństwo musi ten dylemat rozwiązać samodzielnie. Wolnorynkowcy nie są w stanie pojąć, że „doskonaląc sferę publiczną i podejmując działania zbiorowe niemotywowane komercyjnie, poszerzamy wolność człowieka nie mniej niż przez wolny rynek. A może bardziej?, sądzi refleksyjny ekonomista Jerzy Wilkin. Boleśnie przekonują się teraz o tym błogosławieni twórcy „miejsc pracy” w Luksemburgu czy Nowej Kaledonii – ulubionych rynków naszych wolnych przedsiębiorców. Kult Ducha Świętego Rynku. Rynki są tylko jednym z mechanizmów organizowania działalności gospodarczej wspólnot ludzkich. Zapomniała o tym ekonomia głównego nurtu. Bada ona ludzi dążących do maksymalizacji korzyści w warunkach wolnej konkurencji i wolnego handlu. Sądzą oni, że jeśli tylko nie przeszkadza państwo, powstaje równowaga rynkowa. Co więcej, powstaje też dobrobyt społeczny. Dlatego należy praktykować liberalizm gospodarczy, do czego namawiją praktyczni realizatorzy doktryny - wyznawcy wolnorynkowej religii. Ale suma jednostkowych działań może dawać inny wynik niż oczekuje tego każdy podmiot z osobna, np. kiedy rano wyjeżdżają do pracy kierowcy z określonej dzielnicy, wówczas powstaje korek na drogach prowadzących do centrum miasta. To niepożądany rezulat ich racjonalnych jednostkowych decyzji.
Tylko utopiści nie chcą widzieć globalnych efektów wolnorynkowego kapitalizmu.
Jednym z tych efektów jest antropopresja. Doprowadziła ona do fragmentacji
środowiska naturalnego i zaniku sanktuariów, zanieczyszczeń chemicznych oraz
obecności w nowych siedliskach gatunków obcych. Gatunki fauny i flory tracą
swoje siedliska, zmniejsza się bioróżnorodność, dokonuje się interwencja w cykle
biogeochemiczne – obiegu węgla, tlenu czy cykl hydrologiczny. Powstał swoisty
wolny rynek genów do wykorzystania przez różne gatunki, zwłaszcza patogeny.
Łatwo znaleźć wehikuł do poszerzenia ekspansji między gatunkami (SARS-CoV-2
prawdopodobnie pokonał drogę: nietoperz=>cyweta=>człowiek).
Jednak przetrwają mimo kryzysu i rynkowi fundamentaliści, i ich patronka:
ekonomia glównego nurtu. Pełnią bowiem ważne funkcje ideologiczne.
Mianowicie, maskują raz mniejszą, raz większą władzę nowoczesnego wielkiego
biznesu nad pracownikami i ich płacami, nad cenami dla dostawców i
konsumentów, nad plastikowymi politykami. Władza ta staje się nieprzejrzysta,
gdyż powstaje wrażenie, że to rynek ustala płace, wynagrodzenia, stopę
procentową, ceny dla dostawców i wszechwładnego konsumenta. Zatem skoro
suwerenem jest rynek, to nie mogą jej posiadać nawet najbogatsi krezusi czy
gigakorporacje. Stąd paradoks władzy w klasycznej koncepcji ekonomistów: „choć
wszyscy przyznają, iż władza rzeczywiście istnieje, to teoretycznie nie istnieje ona
wcale”, pisał John. K. Galbraith w książce „Ekonomia w perspektywie”.
Zamieniając wyrażenie „kapitalizm” na „system rynkowy”, w którym króluje
bezosobowy rynek, ekonomia głównego nurtu stała się, jego zdaniem, „ekonomią niewinnego oszustwa”. I dlatego znajduje się na pograniczu nauki i ideologii, choć maskuje ten fakt protezą tzw. ekonomicznego nobla.
Comments